Zgłoszenie zaginięcia 24-letniego Bartosza postawiło wrocławską policję na nogi. Jedyne informacje jakie były dostępne w tamtym momencie dotyczyły imprezy, na jaką udał się zaginiony. Spędzał wtedy czas w klubie Poziom 1 (ul. św. Mikołaja we Wrocławia). Niestety oddzielił się on od swoich znajomych i ruszył we własną stronę. Monitoring zarejestrował kilka jego kroków, niestety w pewnym momencie trop się urwał.
Rodzina Bartosza zgłosiła jego zaginięcie. Policja szybko zajęła się tą sprawą i poszukiwania się rozpoczęły. Pomocny okazał się smartwatch, który zaginiony nosił na nadgarstku. W jego systemie operacyjnym znajdowały się mapy i GPS. Dzięki nim możliwe było ustalenie, gdzie i o jakiej porze się znajdował. To jednak również okazało się niewystarczające.
Tragiczny finał poszukiwań
Służby, które zajmowały się tą sprawą musiały wziąć też pod uwagę czarny scenariusz. Gdy mężczyzna przez dłuższy czas nie dawał oznak życia, konieczne było założenie, że mógł zginąć. Dlatego rozpoczęto poszukiwania potencjalnych zwłok. I ten czarny scenariusz niestety się sprawdził.
Gdy pojawia się podejrzenie, że zaginiona osoba mogła nie przeżyć, sprawdza się między innymi zbiorniki wodne. Dlatego wysłano patrol nad rzekę, aby dowiedzieć się, czy ciało nie znajduje się w wodzie. Okazało się, że rzeczywiście zwłoki 24-latka znajdowały się w Odrze.